*******************************************
Zbigniew Kościelny
10.XI.1934 - 5.XI.2021
Piątek, dnia 5 listopada 2021 roku był najczarniejszym dniem w historii naszego klubu. Ok.godz.18:00 odszedł z Naszych szeregów najwspanialszy kompan wypraw, prawdziwy przyjaciel, niezastąpiony gawędziarz i lek na wszystkie nasze bolączki i strapienia. Był najstarszym członkiem i zarazem jednym z założycieli Klubu Górskiego PROBLEM /obecna nazwa/.
Zbysiu był jednym z nielicznych, którego nie dało się nie lubieć. Mało powiedziane. My Go kochaliśmy miłością braterską, bezinteresowną, szczerą. Ciężko zebrać mi kłębiace się myśli, aby powstał jakiś zgrabny wspominek o Zbysiu na tej stronie, więc proszę o wybaczenie za haotyczność tego tekstu. Jeszcze dwa tygodnie przed śmiercią koledzy rozmawiali ze Zbysiem który był w bardzo dobrej formie i czynił sobie delikatne podśmiechujki. Tu zamieszczam tylko kilka z tysięcy zdjęć Zbyszka dla przypomnienia dawniejszych i bliższych czasów. W latach 70- tych ubiegłego wieku były to tylko fotki czarno-białe, papierowe. Potem doszły slajdy kolorowe i już niedawno cyfrowe.
Powyżej Zbysiu targa naręcze chrustu na rozpałkę watry, przy której oczywiście mógł "pleść" do białego rana. Ciekawie "pleść", chłe, chłe.Wcielał się w niezliczone role, dla których nauczył się grać na fleciku i skrzypcach. Problem był tylko z kobrą, która za cholerę nie chciała wyleźć z puszki po dobrej, socjalistycznej marmoladzie. A w Strużnicy tak grał na swoim stradivariusie, że tubylcy rzucali kosy w zborzu i przybiegali z rozdziawionymi gębami posłuchać "tego kudłatego" skrzypka, wirtuoza. I te skrzypki, chociaż lekko uszkodzone, dzisiaj cichutko płaczą gdzieś na szafie. Już ich Zbysiu nie weźmie do rąk, nie zadrgają rzewnie struny...pozostała przerażająca cisza w czarnym futerale.
Na rajdach Zbysiu czarował wszystkich znajomością różnistych roślinek i robali przerażających nasze synogarlice, często jeszcze dziewice. A Zbyniu był gentelmanem w każdym calu. Nie straszył dziewczyn glizdami czy złapanymi pająkami. On te gadziny puszczał wolno, niech sobie żyją - mówił. Ja to bym obcasem, czekanem łupnął a On nie.. delikatnie kładł takeg orobala na trawce i patrzał jak toto się kryje w glebie lub mchu zielonym.
Jako nestor przez wiele lat brał udział w maratonach wszelakiego typu. I ZAWSZE dobiegał do mety. Nie pierwszy, ale dobiegał. I to się najbardziej liczyło. W moich oczach Zbysiu był zabidzony, bo żadnego nie miał sadełka. Brzucho u Niego plaskate, same ścięgna, mięśnie i wytrzymałe kości. I ta Jego niesamowita pamięć. Po osiemdziesiątce zachował tyle w swojej głowie wiedzy historycznej, tyle zapamiętanych drobiazgów i zdarzeń z naszego klubowego życia że daj mi Panie Boże chociaż 1/10 takiej pamięci. A Nasz Klub - przypomnę - istnieje już od 1969 roku.
Często Zbyniu holował - po prostu ciągnął - do mety dziewczyny mogące być Jego córkami lub wnuczkami. Taką to Nasze Chłopisko miało kondycję. Przypomniałem sobie, jak to w wieku 75 lat Zbysiu w rozmowie ze mną się rozpłakał bo spuchł na siedemdziesiątym kilometrze biegu do Karpacza. Siadł nad rowem przy szosie i nie mógł biec dalej. A na trasy Lubin - Karpacz czy Szklarska Poręba zabierał do plecaczka "obfitą" wałówę. To było - widziałem swemy gałamy - dwa serki topione tzw. kiełbaski, tabliczka jakiejś studenckiej czekolady, jakiś marniutki bananek i butelcyna 0, 5 mineralwaser. Wodę uzupełniał w napotykanych strumykach, barach czy remizach OSP. I z takim żarciem zapychał Nasz Kochany Zbysiu na sto kilometrów. Niewyobrażalne! Zawsze Mu to wypominałem. Zalecałem Mu zabranie boczku wędzonego, słusznego pęta grubej, tłustej kiełbachy, tuzina jajec na twardo, salcesonu ozorkowego, żeby go trzymało. A Zbychu się tylko śmiał i mówił, że woli szczaw przydrożny od moich baleronów. Przyznawał mi też rację, że celulitu to On nie pozna. No jak miał poznać? Jak miał się ten celulitis pojawić na Jego ścięgnach i mięśniach ? Ale siłę Miał. Jeszcze parę lat temu jak koło nas był REAL, spotykalem żbysia z wielkim alpejskim plecakiem zapakowanym ponad głowę. On kupował hurtowo do domu 10kg cukru, 10kg kartofelków, zgrzewkę mleka w kartonie /10-pak/ i do tego mendel jajec i wianek cebuli To razem było około 40 kg towaru. I Zbyniu to targał pieszo do domciu. Jak go za to ochrzaniałem, żeby się tak nie forsował, tłumaczył, że przyjadą wnuczki. Tak, przyjadą wnuczki i wpierdzielą 10kg cukru ! Ech Zbyniu, Zbyniu. Wstydziłeś się chyba przyznać, ze robisz nastawę na zacierek, chłe, chłe. Niedługo się zobaczymy i tam, w niebie, opowiesz mi jak to tam było z tym cukrem, chłe, chłe.
Zbysiu uczył nas wspinaczki skałkowej i wysokogórskiej. Sam brał udział w wielu wyprawach w najwyższe góry świata. Był prawdziwym człowiekiem gór. Kochał je i rozumiał, jednocześnie zachowywał wobec ich potęgi mądry respekt.
Z lewej - Zbyniu w bazie pod Ama Dablam opracowuje mapę ataku na szczyt. Jeszcze nie miał odmrożonych palców. A wówczas wieści docierały do nas przerażające.
Tu Wyglądał jak prawdziwy szerpa, a z tobołami na plecach był prawdziwym, rasowym wspinaczem, niosącym swój dobytek w górę, w górę ... ponad chmury.
Na Jego pokazie z tej wyprawy w C.K.Muza, Zbysiowi został wręczony Jego portret dzieła niedawno zmarłego, równie wspaniałego członka Klubu, Marka Jaglarza.
Pfff... wzdycham, bo ciężko jest myśleć o chwilach, jakie miałem zaszczyt spędzić ze Zbyszkiem. Ale jednocześnie jakaś dziwna radość serce człowieka ogarnia, że dostąpiłem zaszczytu, szczęścia spotkania na swej drodze Tego Wspaniałego Człowieka. Człowieka przez duże"C".
Dziesiątki posiad przy watrze, najczęściej w Strużnicy - Zbysiu umilał niesamowitymi opowieściami z wypraw górskich. Okraszał swoje wspominki anegdotkami i siurpryznymi zdarzeniami. Pokładaliśmy się do rozpuku. Tak bawił nas On - Zbysiu Kościelny. Pierwszy, najznamienitrzy bajarz klubowy. Teraz tą pałeczkę od Zbynia przejął Tadziu, drugi po Zbysiu bajarz ludowy. W najlepszym sensie tego słowa.
Zbyszek był stałym uczestnikiem naszych "Spotkań z ludźmi gór" odbywającycvh się w C.K.Muza w Lubinie. Po prelekcji zaproszonego gościa były oczywiście pytania z sali. Zbysiu jako wytrawny alpinista zawsze miał woele pytań które przeradzały się w dłuższe Jego wspomnienia. Często musiałem stopować czyli delikatnie zatrzymywać Jego opowieści, bo przygaszały one swoją niesamowitością i atrakcyjnością prelekcję prezentera. Zresztą Zbysiu miał też swoją osobną prelekcję, do której - tu się obleśnie pochwalę - zmontowałem prezentację audio-video z materiałów dostarczonych przez Naszego Kochanego Prelegenta. Prelekcja miała tytuł "Ponad chmury...ku niebu - Ama Dablam". Była to wyprawa w Himalaje X-XI 2005 roku na której to Zbysiu odmroził sobie paluchy w rękach i groziła Mu amputacja. Ale wszystko dobrze się skończyło, lekarze w Katmandu uratowali cenne paluszki Naszego skrzypka.
Kiedy tylko Mu czas pozwolił, czyli gdy nie musiał zabawiać i opiekować się wnuczkami, później prawnuczkami, brał udział w zimowych biwakach na Grzybowej Górze. Długimi wieczorami, przy watrze rozgrzewającej nasze zmarznięte gnaty, Zbyniu snuł opowieści jak to drzewiej bywało. Najczęściej dochodziła godzina trzecia nad ranem i musieliśmy być brutalni. Przerywaliśmy Zbyniowi frapujące opowieści bo trzeba było chociaż godzinkę, dwie, poćwiczyć oczko. Zbyniu zgodliwie człapał do swojego namiocika, zasuwał zamek i w przeciągu 10 minut zaczynał chrapać. Ach, jak On cudownie chrapał. Aż tropik delikatnie drgał w rytm chrapnięć Zbysia. Ile byśmy dali, żeby jeszcze raz zachrapał na biwaku...ech.
Z odejściem Zbigniewa zamknęła się złota karta historii Klubu Górskiego "Problem". Ale Zbysiu żyje w naszych sercach i tam żył będzie wiecznie.
Jak ktoś zechce zobaczyć i dowiedzieć się więcej o Zbysiu, musi pogrzebać w historii, rajdach i innych zakładkach naszej stronki. Jego Osoba przewija się przez całe nasze życie klubowe.
Urna z prochami Zbysia została pochowana w grobie rodzinnym na Starym Cmentarzu Komunalnym w Lubinie.
Cześć Jego Pamięci.
C.H. admin