Po zapakowaniu kanapek, uzupełnieniu ekwipunku "wspinaczkowego" wyruszyliśmy na szlak. Z tym szlakiem też wiąże się mała historyjka, którą muszę Wam tu opowiedzieć. Mogła ona być dla mnie brzemienna w skutkach.
Wyobraźcie sobie, że przed marszrutą uzgodniliśmy z Panem Prezesem /Jaśkiem/, że przejdziemy krótszym, trzygodzinnym szlakiem niebieskim z Przełęczy Polskie Wrota, przez Witów, Lewin Kłodzki, Dańczów do Kudowy Zdr.
I co w tym miejscu się okazało?!? Prezes perfidnie i podstępnie, niby to wybierając fajne dojście do szlaku, skierował grupę prosto na czerwony szlak na Grzywacz, Grodczyn, Leśną, Dańczów, Jerzykowice. Pięć godzin gehenny jak w pysk dał! Szlak co prawda przecudny, ale było niebezpieczeństwo poparzenia barszczem /z prawej na foto wyżej/ oraz uślizgów kończyn tylnych przy czołganiu się po mokrym stoku Grodczyna.
Na przełęczy Grodźca ja już miałem dość. We znaki dawał mi się kręgosłup /za tydzień miałem być operowany/ oraz oba biodra /jedno w kolejce na endoprotezę...w mordę!/. Dobrze, że pogoda nam dopisała, nie waliło z nieba żabami, chmurki co raz odsłaniały sloneczko, które mile piesciło nasze gnaty i tworzyło rumień na alabastrowych ciałkach naszych koleżanek. W tym miejscu muszę niektórym powiedzieć, że chodzenie z kijami daje wiele. Bardzo wiele. Pod warunkiem umiejętnego korzystania z tego szpejostwa. Przy każdym kroku odciążałem staw i krzyż o jakieś 4 kilogramy, dodatkowo popychając swój spasły odwłok do przodu. Tylko przy tysiącu kroków daje to ulgę na stawach o 4 tony!!! Bez kijków nie zaszedłbym nigdzie! Przyjemna bryza chłodziła nasze buźki i piwko, pardon, wodę mineralną w plecaczku. Tadziu pozwalał mi się wesprzeć na swoim mocarnym ramieniu. Dzięki Tedi. Dobrym człowiekiem żeś jest.
Na łące mieniącej się fioletem łanów łubinu, wszyscy rzucili się do fotografowania tego zwyczajnego, pospolitego i śmierdzącego zielska. Jakby łubinu w Lubinie nie widzieli. Dzicz, panie, dzicz - jak mawiał giermek do rycerza pod Grunwaldem!
W zabitej dechami pipidówce /Dańczów chyba ta wiocha sie nazywa/ nie mogliśmy się powstrzymać, aby nie zboczyć ze szlaku. Był tam maleńki sklepik przy chlewiku, aleza to z duuużą szafą chłodniczą, zza szyby której figlarnie i bardzo zachęcająco mrugały do nas złotymi kapslami buteleczki z najwspanialszym napojem świata. Piwko, zimne piwko! Dwa zimne piwka! I ta biała pianka, pełna CO2 wydobywającego się z butelki. Cóż to za boski widok. Czy może być wspanialszy i skuteczniejszy napój chłodzący dla zdrożonego trekkera? Już na samo wspomnienie, w tej chwili dostaję ślinotoku o sile tsunami...ech!
Dla przeżycia tylko takiej chwili warto telepać się po bezdrożach i wertepach. ale trza mieć dutki, jak mawial stary góral Mieciu Watycha ze Starych Krzeptówek.
Końcowe dojście do Kudowy nie było szczególnie fajniaste. Asfalt i bruk ciosany nie są dobre dla piechurów. Poniżej widzicie, jak na pierwszą linię wysforowało się dwóch gitarzystów, dalej idą trzy cytrzystki, wśród nich Ania Wachulaczka, jedna z założycielek Klubu Problem, dalej krokiem baletowym idzie się Pan Prezes i czołga się skaut Janusz z Budowniczych.
Z Kudowy Zdroju autobusik przemieścił nas do bazy w Radkowie, gdzie przy użyciu prysznica, mydełka FA i ryżowej szczoty zmyliśmy z siebie zwały kurzu, błota i trawy. Przyswoiliśmy kaloryczną i smaczną obiadokolacyjkę, po której reozpoczęło się całonocne czuwanie, tfu, calonocne granie i śpiewanie, przeplatane kawałami, wspominkami i takimi tam... Był zimny browar i cóś jeszcze.../sic!/. Ale to już w pokojach, w podgrupach tematycznych. Bardzo źle, że noce są teraz takie krótkie. Przy "pokojowych naradach" zaskoczyło nas oślepiajace słońce i brzęk zastawy stołowej ukladanej w jadalni na śniadanie. Czy ta obsługa nie może sobie rano pospać i nie denerwować gości tą kakofonią dźwieków porcelany i hromowanych sztućców? Ech...przyjedziemy do domu to "se" pośpimy za wszystkie czasy. Zwłaszcza za czas rajdowej masakry. Po jaką cholerę płacę 35 zeta za łóżko, skoro prawie z niego nie korzystam?
A propos łóżka. Po przyjeździe z Lubina do bazy i przydzieleniu apartamentów moich dwóch wspanialych druchów Tedi i Dżozef pierwsi wparowali do pokoju i zajęli sobie po eleganckim jednoosobowym tapczaniku. Mnie zostawili starą, rozkladaną sofę z zarwanym rypadłem. Na drugi dzień Dżozef usiadł na moim wyrze i powiedział: "Ale ty masz dziadoskie łózko". Ale tupet, co? Sam zajął nówkę z piankowym materacykiem a mnie zostawił urządzenie, podobno do spania na wyrobionych sprężynach. Tedi to chociaż cicho siedział. "Przyjaciele" psia krew.
Poniżej: sobotnia watra w holu. Ze wsparciem nowych śpiewników wszyscy równiutko i czysto wyśpiewywali słowa piosneczek turystycznych. Ja byłem zbytnio naprany, tfu, pardon, niedysponowany, więc zostałem wyrzucony na tzw. zbity pysk z ansambla, za fałszowanie sakramenckie perełek muzycznych wydobywających się z instrumentów grajków. Przepraszam, muzyków i muzykantów.
A wiara śpiewała, śpiewała, śpiewała...Ula tylko była markotna, bo rana na rąsi Ją "rwała" i nie w głowie Jej był śmiech.
Raniutko dostaliśmy wykwintne śniadanko...
i po spakowaniu bambetli wyjechaliśmy z tego bardzo gościnnego ośrodka PAFAWAG-u. Ponieważ do oficjalnego rozpoczęcia zakończenia rajdu było troszkę czasu, zwiedziliśmy Kudowę Zdrój, oceniając, co od naszej ostatniej bytności w tym kurorcie się zmieniło.
Ku naszej radości spostrzegliśmy sporo dobrych zmian. Poprawiono chodniki, wydatnie wzbogacono stan zieleni miejskiej, odrestaurowano kilka ciekawych zabytkowych domów uzdrowiskowych.
Snując się, a właściwie biegając po parku zdrojowym w poszukiwaniu wygódki, ku naszej radości spotkaliśmy naszych wspaniałych przyjaciół z dawnych lat wspólnych rajdów, biwaków, złazów i wypraw górskich - Irenkę i Dawida H. Oboje nie wyglądali na ludzi starszych, chociaż ząb czasu troszeczkę nadgryzł ich urodę, zwłaszcza Dawida. Jednak Irenki uśmiech pozostał ten sam ,kiedy to była jeszcze stanu wolnego i głowę miała wolną od trosk żony, babci i prababci, chłe, chłe. Pozdrawiamy /My-PROBLEM/ serdecznie Was oboje i już cieszymy się na następne, oby rychłe z Wami spotkanie. Nie "w przelocie".
No i wreszcie treafiliśmy na miejsce zakończenia Rajdu KGHM-u. Zabukowaliśmy kilka stolików i rozpoczęła się imprezka. Ewa opowiadała o Zegrzu i Zgierzu i o cudach jakie tam się nieraz dzieją, Marysia nawijała o jakichś babskich sprawach zdrowotnych, Ela, Grażynka i Krzysia poruszały sprawy uchodźców z Syrii i szpicy NATO rozlokowywanej na naszej wschodniej flance. Cienias jestem w tych wszystkich sprawach, więc szerokim łukiem omijałem ich stolik. Po co wyjść na głąba i to w gronie tak zacnych i przemądrza mądrych koleżanek, prawda? Prawda!
Gdy jedni dyskutowali o globalnych tematach, Zygmunt obierał jedno po drugim przepyszne jabłuszka Kloster Frau i kilkukrotnie rozdzielał cząstki między dziewczęta i chłopców. Jak rozdał prawie dwa kilo wydrążonych owoców, nie zdzierżyłem i zmusiłem go do chociażby spróbowania jednej ćwiarteczki jabłeczka. Jabłuszko popijane zimną Warką smakuje jak ...no nie wiem..jak cóś takiego...
Poniżej: "nasi" w oczekiwaniu na przydziałowego browarka. Ewa dostała /na piękne oczęta/ dodatkowo paczkę czipsów. Jurek zatkał nos, bo akurat "któś" w kolejce puścił bąka i fetorek dotarł do jego czułych nozdrzy. Zygmunt jak gentleman udał, że nic się nie stało, chociaż i jego owionął ten swojski czad. Ja, będąc na zawietrznej odebrałem tylko dźwiekowo "pomruk burzy". Trzeba wybaczyć, bo niektórym zwieracze puszczają samoczynnie. Ale słowa "przepraszam" nie było.
Ale dosyć już o tym gazownictwie.
Były nagrody, upominki za różne osiągnięcia. Za najlepszą znajomość okolicy nagrodę główną otrzymała nasza wspaniała klubowiczka Elunia P. Szkoda, że nie mogła ze swoim Edziem dać popisu tańca orientalnego. Ach, jak oni tańczą...
W konkursie na piosenkę turystyczną jako pierwsi wystąpiliśmy MY, problemowcy! Bisów było trzy, chociaż regulamin tego zabraniał, ale przy aplauzie i wrzaskach widowni, organizatorzy musieli odpuścić i zmienić te durnowate przepisy. Ze sceny schodziliśmy w glorii sławy, burzy oklasków i gwizdów uznania. Brakowało tylko czerwonego dywanu, a czulibyśmy się jak gwiazdy w San Remo. Ja, w krótkich spodenkach moro i w klapkach na czerwonym dywanie! Dobre, co? Chyba mnie pogięło.
Zapraszam Was do obejrzenia i posłuchania trzech utworów z naszego występu. ale wpierwej /ładny, staropolski wyraz/ włączcie na full głośniki. Te piosneczki są pod linkami:
Główna nagroda w konkursie piosenki rajdowej przypadła komu? A komuż miałaby przypaść, jak nie grupie wokalno instrumentalnej Klubu Górskiego PROBLEM. Zdradzę Wam tajemnicę, że do konkursu zgłoszone były jeszcze 4 zespoły, tylko jak oni usłyszeli nasz występ, wiązankę melodii, prawie zawodowo wykonanych przy wsparciu trzech gitar, akordeonu i skrzypaczki z zespołu, kopary im opadły i zrezygnowali z wejścia na scenę. Tak, tak! A Nasz Pan Prezes Jasiek odebrał z rąk Pana Mariana Hawrysza - Prezesa Oddziału PTTK "Zagłębie Miedziowe" - czek na główną nagrodę, którą były dwie skrzynki piwa. Jakże podzielna nagroda. "Cóś" wspaniałego! Sam jej spróbowałem i to dwukrotnie. Chyba jednak trzykrotnie, chłe, chłe. Zimna, smaczna nagroda z pianką na dwa palce. Warto było ćwiczyć po nocach...
Zawsze jestem tzw. społecznym, samozwańczym kontrolerem i opiniodawcą o gastronomii rajdowej. Mam ku temu wielkie /zdaniem kolegów/ predyspozycje, które czynią ze mnie takiego znawcę tematu, że w pale się nie mieści. Otóż na zakończenie rajdu uraczono nas pysznym , zawiesistym i pachnącym majerankiem żurkiem staropolskim z mięsną wkładką. Następnie dostaliśmy sporą kiełbaskę grilowaną. kiełbaskę mięsną a nie taką po 6.50zł/kg z zawartością 5% mięsa, 50% miesopodobnych substancji, 10% mechanicznie oskrobanych z błony okostnej kości i 35 % wody. Do tego doszedł jeszcze słusznej wielkości i grubości grilowany kotlet z karczku, ogórcy małosolne, surówka z białej kapustki, keczupy, sosy, dipy i musztarda sarepska. Bułeczki i chlebuś standard. Dla głodomorów przygotowano chleb wiejski i sagan smalcyku z brązowymi jak rodzynki skwarami i takąż cebulką. Za browarka można było dostać zamiennie oranżadę, limoniadę albo soczek w kartoniku. Nie zanotowano takiego kuriosum zamiany!!! W tym miejscu trzeba pochwalić LUBIN-PEX, który nie po raz pierwszy udowodnił swoją wyższość nad przygodnymi organizatorami kateringu rajdowego. Jako doświadczony i zarazem upierdliwy degustator, nie mogłem się do niczego - za przeproszeniem - przypieprzyć. A chciałem, bardzo chciałem znaleźć jakiegoś haka i zrobić urzędowy donos lub chociażby wytyk w internecie. Żadnych zaburzeń żołądkowych po konsumcji ww nie zanotowano. I tak trzymać!
Nasza grupa rajdowa śpiewa zawsze i wszędzie. Poniżej gramy użytkownikom TOI-TOI-ek, aby im lżej było i weselej...w tak dramatycznym momencie, chłe, chłe.
Organizatorów chwalę za dostarczenie odpowiedniej ilości kabin TOI-TOI. Obyło się bez kolejek i kłótni o pierszeństwo zajęcia . Ja mam legitymacje krwiodawcy ale nigdy z przywileju pierwszeństwa nie korzystałem. Chociaż mocno piliło..
Oczywiście nie byłoby pełnej relacji bez tzw "fotki strażackiej". Oto wszyscy członkowie naszej grupy. 32 osoby, w tym 26 członków Klubu Górskiego PROBLEM plus sześcioro członków rodzin, przyjaciół, partnerów/-ek/. Brakowało nam bardzo wielu wspaniałych, stałych uczestników rajdów, ale coż, życie nieraz rzuca nam klody pod nogi i musimy zrezygnować z tak wspaniałych chwil. Może w przyszłym roku Wam się to uda. I nie chcemy słyszeć, ze w jednym roku jedzie mąż czy żona w następnym druga "połówka". jak w wypadku Ewy T. Zbyszek musi przyjechać koniecznie!!! Tworzycie przecież jedno stado, tfu, stadło i obecność dubletu jest ze wszech miar porządana. To dotyczy i Helenki /Adzi/ Kul. i Jej Janusza oraz wielu innych duetów czy kwartetów. Już ja z Panem Prezesem Jaśkiem tego dopilnujemy, żebyśta solo, bez nadzoru nie szalały /szaleli/ na szlakach. Bo tak się nie godzi. Znam to z autopsji. Bez mojej Elżuni było mi smętnie i markotnie. Co z tego, że mogłem szaleć, skoro dostałem od Niej na różne rozrywki tylko 50zł? Kartę bankomatową oczywiście mi zabrano!!! No, weź człowieku i poszalej za 5 dyszek przez trzy dni w górach? Wejście na dancing w Zdrojowej kosztuje 50 zeta i co dalej? Woda mineralna 7, piwko 9zł. Tylko kabina jest za 2 złocisze. Ech...szkoda słów. A siedząc przy pustym stoliku zostaje się w ciągu kwadransa wyekspediowanym na trotuar przed lokalem przez krzepkich i krewkich kelnerów...
Zarząd Klubu serdecznie dziękuje wszystkim uczestnikom /naszej grupy/ Rajdu KGHM 2016 za wspaniałą postawę, zaangażowanie, tworzenie od początku do końca rajdu: czekoladowej atmosfery, serdecznej zabawy, koleżeństwa, przyjaźni i nieustającego uśmiechu. Do zobaczenia na następnych wyrypach górskich.
Poniżej: Do domu dojechaliśmy oczywiście śpiewając i śmiejąc się do rozpuku. Naładowaliśmy swoje biologiczne akumulatory, wypoczęliśmy wspaniale. Tylko bidny Heniuś musiał zainwestować w pięciopaka i wziąć się do żmudnej i znojnej roboty. Tworzenia relacji z rajdu. Mam wątpliwą nadzieję, że relacja moja będzie przyjęta przynajmniej z pobłażaniem. Wyrazy wdzięczności i uznania możecie realizować przy najbliższym spotkaniu z moją "crazy" ale jakże sympatyczną osobą..chłe, chłe. to nie jest narcyzm. To jest niezbity fakt!!!
Należne podziękowania kieruję w imieniu rajdowiczów pod adre- sem Pana Zdzisława Ciróga, który swoim wspaniałym, w pełni sprawnym, klimatyzowanym i doskonale zradiofonizowanym MAN-em wiózł nas na rajd w tereny Wzgórz Lewińskich.
Jest to jeden z nielicznych kierowców, który nie narzekał na swój los, nie psioczył na zachcianki pasażerów, jest dyspozycyjny w każdym czasie. Wielkie dzięki Panie Zdzisławie. Może jeszcze kiedyś będziemy mieli przyjemność z Panem podróżować.
ps: tekst i gros fotos C.H.-Heniuś /autoautoryzacja/
foto: Basia Multarzyńska
48 Rajd KGHM Polska Miedź 2 - 4 czerwca 2017
No i kolejny Rajd KGHM-u przeszedł do historii. Jak od pierwszego, tak i na tym, nasza grupa problemowa świeciła blaskiem bielszym niż reklamowany Vizir. Naliczyłem 15 członków klubu plus osoby bliskie. Razem 19 głów. Ubolewam nad tym, że ciężka choroba złożyła mnie do łoża boleści i nie dane mi było zaliczyć rajdowy szlak izerski w tak znakomitym towarzystwie.
Rytualnie, na szlaku są zaplanowane postoje w bardzo atrakcyjnych widokowo miejscach. Na Izerce nasi rajdowcy podziwiali zapierające dech w piersiach widoki. Przecudną piankę i bąbelki unoszące się w "Zlatym Bażancie", "|Prazdroju" i minerale de gaze. Mapa okolicy też była.
Wieczorową porą nie obyło się bez śpiewów przy gitarze. Takie wspólne śpiewanie łączy i jednocześnie uczy nowych adeptów turystyki piosenek, których nigdzie indziej by nie usłyszeli.
Z braku wolnych stolików trekkerzy zawsze sobie radę dadzą. Autokar wyposażony w audio stereo, klimę i wygodne skrzynie ładunkowe zapewniał chwilę dobrego relaksu.
Na zakończeniu Rajdu KGHM A.D.2017 oczywiście wszyscy dostali bloczki na żarełko i browarek. Lubinpex znowu stanął na wysokości zadania i wszystko przygotował profesjonalnie. Tylko mogli dać po dwa browarki, prawda?
Na estradzie wiązankę, co tam wiązankę, wiąchę piosenek wykonał Karkonoski Zespół Folkowy "Szyszak".
Wszystko byłoby fajnie, gdyby z nieba w pewnym momencie nie zaczęło rzucać żabami, gradowym groszkiem i piorunami. Ludziska darli do autobusów, bo wiadomo, w klatce samochodów jest bezpiecznie.
Dla precyzji dodam, że grupa nasza przeszła ładny szlak, czyli pętlę z Jakuszyc do Schroniska ORLE i z powrotem do Jakuszyc. Bazą noclegową była "Roxana" w Szklarskiej Porębie. A zakończenie odbyło się przy parkingu dolnej stacji gondolowej na Stóg Izerski. I to tyle. Tylko tyle, bo mnie tam nie było, niestety! Relacja ta jest bardzo skąpa, bo uczestnicy byli coś bardzo oszczędni w słowach i jacyś nie skorzy do gadania.
foto: Józef Mencel, Ania Wachulak, tekst admin.