OD 2011 - KLUB GÓRSKI PROBLEM

Idź do spisu treści

Menu główne:

OD 2011

HISTORIA

2011


Wiosną 2011 wraz z rzyjaciółmi Dominik Ziembowicz odbył trekking wokół Annapurny. W pewnym momencie deptał po piętach Andrzejowi Mazurkiewiczowi, ale ostatecznie dzieliło ich około 2 dni drogi, patrząc na wpisy w punktach kontrolnych.
Skład wyprawy: Dominik Ziembowicz, Anna i Artur Lewandowscy (Ścinawa/Haga) oraz Agnieszka Kubacka (Haga).


sierpień/wrzesień - Bożenka i Wiesiu Augustynowie dokonują wyprawy poznawczo-trekkingowej do Toskanii. Zwiedzają gaje oliwne, winnice, pagórki cyprysów. Są urzeczeni zabytkami architektury i pejzażami. Piją / z umiarem/ toskańskie wina.


Z lewej: Mając największy zasięg ramion w Klubie, bez problemu Bożenka sięgała na ulicy od sciany do ściany starożytnych kamieniczek. Oczywiście w tym czasie, kiedy nie jechał tamtędy żaden autokar czy TIR.
Powyżej: Stając w centrum biomagnetycznym w sacrum, odbiera się impulsy z zaświatów . A w napisie są słowa; "HUJUS TRANSIT". No comments. Zrozumiałe dla każdego Polaka.

Sierpień 2011 roku Dwaj członkowie KG PROBLEM - Dominik Ziembowicz i  Mateusz Gątkowski z KG Problem brali udział w wyprawie alpinistycznej, której celem była próba zdobycia Piku Lenina 7134 m w Kirgizji. Z 9 osobowej ekipy na szczyt weszli: Dominik Ziembowicz, Jacek Sidlarewicz ( Kus- Kus Żyradów) , Edward Fudro (KW Szczecin).

poniżej: logo wyprawy oraz jej uczestnicy.


Na lodowym szlaku

na szczycie


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------

sierpień - Tadziu Zaczyński wyruszył na morderczą eskapadę rowerową od źródeł do ujścia Odry.

Samotnie, na swoim stalowym mustangu m-ki KELLYS /takim amerykanskim, składanym w Republice Ceskej a kupionym w Rzeczpospolitej/ rozpoczął od samego źródła ODRY. Po krótkiej modlitwie cyklistów, chwili zadumy nad powstawaniem rzek, chlipnął dwa łyki "odrzanki" i heja w dół. Musiał bardzo uważać, bo w tej leśnej głuszy, chociaż to szlak znakowany, rzadko można spotkać pomocnych turystów.


Posuwając się maksymalnie blisko brzegu Odry, podziwiał wspaniałe miejscowości, zabytki i piekno naszej rzeki Odry.


Po całodziennym pedałowaniu, przed zachodem słońca trzeba było codziennie znaleźć jakieś miejsce na biwak. Były to różniste lokalizacje.  Poniżej, za miejsce biwakowe obrał skraj pola pod Podstatem. Blisko miał do WC /za rowerkiem w chaszczach/, daleko od wysokich drzew w razie burzy z piorunami. Żeby mu ktoś po cichu w nocy nie podprowadził jednosladu, Tadziu, zmyślna i cwana dusza, przywiązywał sobie rower do nogi cienką, niewidoczną żyłką. poza tym mial; oczywiscie blokadę na sztycy.


Odwagą mi Tadzxiu zaimponował. Samotnie biwakować w lesie? Pod dębem, w jagodowisku, przy polance na ktorej w nocy buchtowały dziki!


Tylko jadąc rowerem można w pełni podziwiać uroki Odry. Rower wjedzie tam, gdzie żaden samochód nie dotrze. Statki, barki, tramwaje wodne i kajakarze towarzyszyli Tadziowi wzdłuż całej rzeki. Często pozdrawiali samotnego cyklistę, nieraz częstowali pajdą razowca wiejskiego lub po prostu szlugiem. Podczas tego przejazdu wzdłuż Odry, Tadziu złapał dwie gumy, ale niezbędnik kolarza okazał się niezastąpionym. Łatka, kropla kleju, dętka, pompka i jadymy dalej, hłe, hłe.


Chwila odpoczynku przy suchej, pałacowej fontannie. Tych pałaców, dworków, kościołów i innych zabytkowych budowli jest przy naszej Odrze naprawdę setki. Chciałoby się pokazać Wam sto innych zdjęć, ale ograniczeni jesteśmy wykupioną pojemnością serwera. Zresztą, taka wyprawa to się nadaje na prelekcję, prezentację publiczną. Kto z Was zna osobiście Tadzia, byłby pewien, że takie spotkanie pełne byłoby ciekawych opisów sytuacji, miejsc i zdarzeń, niektórych mrożących krew w żyłach.


Wreszcie koniec gehenny. Ostatnia fotka przy wiatraku na falochronie w Świnoujściu i można cały bagaż wsadzić do pendolino i za dwie, trzy godzinki być w Lubinie. Pozostały wspaniale wspomnienia, przeżycia i kolorowe fotografie. Oraz straszliwe bąble i siniaki na d**ie od wielodniowego "trzepania" siodełka. Chociaż żelowe, to dawało znać o sobie, zwłaszcza pod koniec tego odrzańskiego maratonu. Pozostała też wielka satysfakcja z tego znaczącego wyczynu, jakim było samotne przejechanie na rowerze od źródeł do ujścia Odry. Brawo Tedi.


foto:T.Zaczyński. text: admin. nieautoryzowany.


2012

styczeń - Meksyk. wyprawa poznawczo - trekkingowa Bożenki i Wiesia Augustynów. Trekking po ółwyspie Jukatan, pływanie w Morzu Karaibskim z rekinami. Zwiedzili świete miejsce kultu Majów. Pływali podziemnymi rzekami w Cenotes. Na końcu w Xcaret pływali z delfinami i plażowali, oglądali pokazy kultury i historii Meksyku. Zwiedzili Mexici City. Zaliczyli Teotihuacan - prekolumbijskie miasto Azteków, piramidy Słońca i Księżyca, poznali tygiel kultur Majów, Azteków, Tolteków i Hiszpanów.

lipiec - Singapur, Malezja. Bożenka z Wiesiem Augustynowie odbyli wyprawę na jedną z najpiękniejszych wysp świata /według "Times'a"/ Wyspę Tioman, gdzie zaznali niesamowitego masażu /refleksologia/ wykonywanego przez łapczywe rybki. Zwiedzili najstarsze w Malezji miasto Melaka z pamiątkami po Portugalczykach, Holendrach, Brytyjczykach i Japońcach.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
czerwiec - lipiec: wyprawa rowerowa Tadzia Zaczyńskiego wzdłuż rzeki Wisły.
Po nabraniu pędu do wody w poprzednim roku, kiedy to Tadeusz przemierzył całą Odrę na swoim stalowym rumaku, w tym roku postanowił pojechać po królowej naszych rzek - Wiśle. Ponieważ Biała i Czarna Wisełka to jeszcze nie Wisła, swoją eskapadę zaczął od Zbiornika Wisła Czarne, zwanym też Jeziorem Czernieńskim, z którego wypływa Wisełka. Po połączeniu się z Malinką tworzą rzekę o nazwie Wisła. Wyprawę Tadziu odbył na swoim wypróbowanym, starym, dobrym kellysie.  Oczywiście nie obyło się bez złapania gumy i centrowania koła, zwichrowanego na kamolotach Beskidu Śląskiego.
W wielu miejscach szlak rowerowy jest dobrze oznakowany
i można skorygować swoje plany. nadbrzeżne bagna i topieliska często zagrażają rowerzyście. Z dużym wysiłkiem trzeba przepychać mocno obciążony rower przez podmokłe łąki i szuwary. Ale Tadziu ma jeszcze"parę", pomimo podeszłego wieku. Swoją doskonałą kondycję zawdzięcza higienicznemu trybowi życia. Nie pali, nie chleje, ot, czteropak najwyżej lub pół ela gatunkowej wódeczki.


A po drodze zwiedził dziesiątki miejscowości dużych i tych najmniejszych, jakichś zapyzialych osad, gdzie jeszcze chłopi malorolni jednoskibowym pługiem i konikiem próbują zaorać nadwiślańskie płachetki gleby. To są niesamowite przeżycia. jakby człowiek cofnął się o co najmniej 50 lat. Ale Tadziu spotkal także, a jakże, ludzi bardzo cywilizowanych i , co ważne, uczynnych. poniżej nasz wojadżer siedzi w mieszkaniu Klemensa, który nie tylko poczęstował Tadzieńka gęstym krupnikiem, ale też pomógł mu w naprawie gumy i poprowadził drogą omijającą topieliska na własciwy szlak cyklistów.

Oczywiście nie można było ominąć "Muzeum Dziwnych Rowerów", gdzie można się było nadziwić ludzkiej pomysłowości. Niektóre eksponaty były tak durnowate, że nie wiadomo było, jak na nie wsiąść i jechać, chłe, chłe.
A Kazimierz, cóż powiedziec o tym pięknym miasteczku nad Wisłą? Tadziu przeszedł z rowerem przez rynek z duszą na ramieniu. Jak fama niesie, na jednego kramiarza i turystę przypada jeden złodziejaszek, który tylko czycha na okazję, żeby coś zwędzić z rowerka.
MUZEUM DZIWNYCH ROWERÓW
Ponieważ Tedi jest znanym kiperem trunków wszelakich, nie omieszkał wdepnąć do ciekawego "Muzeum Pijaństwa" . Tam mógł nacieszyć swoje oczęta różnistymi napojami produkowanymi na wspaniałej wodzie z Wisły. 

Ponieważ nastąpiły nieprzewidziane zdarzenia rodzinne, wyprawa wzdłuż brzegów Wisły musiała zostać przerwana w Warszawie. Jeszcze jedno spojrzenie na naszą kochaną królową rzek polskich, zakup mazowszańskiej dyni dla żony jako pamiątki z podróży i zwrot o 180 stopni.  Azymut na Lubin.


foto: T.Zaczyński, text:admin. Nieautoryzowany.

-----------------------------------------------------------------------------------------------

2013


Nasz wspaniały wspinacz Dominik Ziembowicz był członkiem 8-osobowej ekipy ATACAMA 2013.
Programem wyprawy było zdobycie 7 sześciotysięczników w Górach Atacama.
Volcan del Viento – 6028 m
Cerro Medusa – 6120 m
Nevado Ojos del Salado – 6893 m
Nevado de Incahuasi – 6621 m
Walter Penck (Cerro Cazadero) – 6658 m
Nevado Tres Cruces Sur – 6748 m
Monte Pissis – 6795 m /wszędzie oczywiście "npm"/


Powyżej pocztówka Wyprawy z podobiznami czyli mordeczkami uczestników i oficjalnym logo ekspedycji.
Ponizej - na szczycie PISSIS 6795m npm.



30-31.08.2013 - Zbysiu Kościelny biegnie w "IV Maratonie Dookoła Lubina" 100 km. Dobiegł do mety!!! To jest chore, żeby w 79 roku życia biegać takie dystanse!!! W ogóle biegać! W tym wieku wszystkie dziadki siedzą w parku z laseczką /drewnianą/ i gadają o starych, dobrych czasach za panowania księcia Ferdynanda. Qrde!






10.10.20 - "XXVII Bieg Barbórkowy o Lampkę Górniczą".  Zbysiu Kościelny zasuwa,  na metę - proszę zwrócić uwagę - wbiega w pozycji pionowej! Nie czołga się, nie jest pochylony jak szerpa pod stukilogramowym ciężarem, ale jak rącza gazela, lekkim, świńskim truchtem "wskakuje" na taśmę. Zbysiu! Zazdrościmy i kochamy Cię! Jesteś Qll!!!

30-31.08.2013 - IV MARATON "PIESZO I ROWEREM DOOKOŁA LUBINA". Kamil babiuch ścigał się rowerkiem na trasie 110km, natomiast Zbysiu Kościelny drałował per pedes 100km. Dzień i noc, noc i dzień. Obaj dotarli do mety w wysmienitej kondycji. Zbysiu w rytmie walca. W swojej kategorii wiekowej zdobył puhar za I miejsce. Obu naszym wspanialym Kolegom klubowym gratulujemy.

sierpień - Wyprawa poznawczo -trekkingowa do Gruzji Bożenki i Wiesia Augustynów.
Poniżej - nasi podróżnicy zaliczają stolicęTbilisi, zwiedzają miasteczko Mccheta, zapisane na Liście Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Przejechali Gruzińską Drogą Wojenną w poprzek Kaukazu, zwiedzili kamienne miasto Wardzia. Rozczarowali się kamolotami na plaży w Batumi i brudnym Morzem Czarnym. Smakowali regionalnych chaczapuri /placuszki z serem/ oraz pierożków chinkali. I nie utyli...

2014

 

maj 2014 - Uffff....nareszcie i wreszcie uruchomiliśmy stronkę internetową Klubu.
Po kilkuletnim boksowaniu się z problemami, zastanawianiu w sprawie masteringu, kto to ma robić i za ile, wybraliśmy najsluszniejszą do tego drogę. Zakupiliśmy program WebSite X5, Heniuś zgłębił jego tajniki i zaczął zbierać materiały. No i zaczęło się... Pomimo wielu apeli, próźb, gróźb i namów, tylko nieliczni członkowie Klubu /wytyk!/ odpowiedzieli na sygnał i podesłali jakieś materiały. Tak słabą aktywność w tym względzie składam na karb nowoczesnej techniki, bo wiem, ze nawet wysyłanie głupiej poczty sprawia wielu moim rówieśnikom niesamowity kłopot. W tym miejscu chciałbym podziękować kilku osobom. Z pewnością słowa dziękczynne należą się Andrzejowi Jaskule, naszemu pierwszemu fotografowi / czy fotografikowi, jak niektórzy wolą/ klubowemu, który dał mi zeskanowane zdjęcia czarno-białe oraz slajdy. Dzięki składam Jasiowi Augustynowi, naszemu panującemu Panu Prezesowi za serce i wybitną pomoc w realizacji tego przedsięwzięcia. Następne słowa dziękczynne kieruję w stronę Tadzia Zaczyńskiego oraz nestora klubowego Zbysia Kościelnego, którzy także wnieśli swój znaczący wkład w powstanie stronki.
Najwyższe słowa uznania kieruję do Heniusia, czyli samego siebie /narcyzm!/. Kurna...jestem wieelki,chłe, chłe. Nauka programu, opracowanie graficzne, fotograficzne, muzyczne, zebranie i skatalogowanie materiałów zabrało mi setki godzin, zwłaszcza w porze nocnej.  A dyski kompa aż jęczały od wklepywanych danych. Klawiaturkę zajeździłem na śmierć! Myślę, że warto było kłaść się z podkrążonymi oczami o 4 nad ranem, bo to wszystko robione było ku radości, pożytkowi i satysfakcji Klubowiczów. Ludzie zaprzyjaźnieni z nami mogą także, teraz na bieżąco śledzić nasze poczynania w różnych dziedzinach działalności statutowej.  Mam malutką, skrywaną nadzieję, że już nie będę klęczał błagając o materialy do dalszej rozbudowy i aktualizacji stronki Naszego klubu, a materiały będą spływaly na adres klubowy jak woda w Siklawie. Ech...marzenia naiwnego optymisty.
Na foto: Yes! Yes! Yes! Yes już nasza stronka. Victory!

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Wietnam, Kambodża - wyprawa poznawczo - trekkingowa Bożenki i Wiesia Augustynów. Zwiedzanie miasta Ho Chi Minha /dawny Sajgon/. Pływali w Delcie Mekongu, trekkowali po środkowym wybrzeżu. W Kambodży zwiedzili m.in. niesamowite światynie Angkor Wat i Ta Prohm. Zaliczyli też trekking po dżungli z maczetami.

poniżej z lewej: takimi łódeczkami nasi podróżnicy pływali pośród węży jadowitych wodnych, natrętnego robactwa i smrodu rozkładającej się w chaszczach padliny.
poniżej z prawej: dwóch "dalaj lamów" chciało na chama poderwać Bożenkę na fotki i pomarańczowe prześcieradła, w które byli szykownie zawinięci. Oczywiście oni nie znają żadnej bielizny...Wiesiu zastosował 2 chwyty kung fu tzw. uderzenie "z liścia" i było po prześcieradełkach, chłe, chłe.

2-11. IV. - trekking po Izraelu. Dominik z Paulinką odbyli 10-dniowy trekking po ziemi naszych praprzodków.
Tydzień przed Wielkanocą Paulinka z Dominikiem eksplorowali tereny Izraela. Wyprawa objęła Jerozolimę, miasto trzech religii: judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. Nasi trekkerzy zwiedzili też Betlejem, miejsce narodzin Chrystusa, byli nad Morzem Martwym, gdzie zażywali bezpiecznych kąpieli. Potem droga ich prowadziła do Eljatu, miasta na granicy Egiptu z Jordanią. Nie mogli nie wpaść na kilkanaście godzin Do Jordanii i zwiedzić jednego z cudów świata, jakim jest wykute w skałach miasto Petra.

powyżej: Nawet w Morzu Martwym można poczytać Angorkę kupioną w Tel Awiwie. z prawej: skoki Rambo nad falami.
poniżej: w najświętszym miejscu chrześcijan oraz depresja (-363m) Moża Martwego zarejestrowana na busoli Dominika.

20 września 2014 nasz kolega klubowy Dominik Ziembowicz, wstępuje /nareszcie/ w związek małżeński z panną przecudnej urody - Puliną Kopeć.  Ślub był konkordatowy i miał miejsce w Kościele Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Lądku Zdroju. Wesele odbyło się w Hoteliku Orańskim w Starej Morawie. Jako mężatka, Paulinka przyjęła nazwisko Kopeć-Ziembowicz. Cały Klub życzy Wam szerokiego i szczęśliwego szlaku na nowej drodze Waszego wspólnego i - mamy pewność - ciekawego i długiego życia, przesyconego wielką miłością. Czekamy na małych Ziembowiczków płci obojętnej.

Pocztówki z trekkingu po Tatrach A.D.2014.
Heniuś /cyli jo/ ze swoją bohdanką w pierwszych dniach września odbyli trekking na miarę swoich sił po Taterkach umiłowanych. Miałem maleńki jubileusz dwudziestego skrabania się po szlakach TPN-u.
Dla sprawdzenia swojej kondycji, od lat wchodzimy na nóżkach na Kasprowy Wierch. Zmieściliśmy się w czasie 3 godzin, jak pisze na znakach. Szlak nudny, w końcowej partii piękny widokowo. Turystów mało, nikt nie mędzi, nie krzyczy, nie staje na środku ścieżki.
Pogoda była superowa, tzn nie padalo, chociaż chmurki zasnuwały niebo prawie przez cały czas naszego pobytu.


Większość szlaków leśnych była zawalona wiatrołomami z listopada 2013 roku, kiedy to potężny orkan zniszczył wiele hektarów tatrzańskich lasów. Kilka szlaków ,ot, chociażby czarny z Chochołowskiej na Kościeliską ścieżką nad reglami i szlak na Jarząbczą były zamknięte. Serce się krajalo na widok takiej masakry. Policzyłem słoje i wyszło, że wiek większości powalonych świerków przekraczał 50 i 60 lat.

Szlak z Morskiego Oka przez Świstówkę do Doliny Pięciu Stawów Polskich okazał się czasochłonnym. Cała wyprawa zajęła nam 11 godzin licząc czas od wejścia do przyjścia na bazę. Podziwialem Elżunię, która zawziętością i pazernością na wyryp zaskoczyłaby niejednego trekkera. Mając prawie  nowe buty ABU, wolala chodzić w starych Otmętach, które nigdy Jej stópek nie obtarły. A ABU i owszem, zawsze!

Z przełęczy Świstówka rozciąga się jeden z najpiękniejszych widoków tatrzańskich. Widok Wierchów: Szpiglasowego, Koziego, Świnicy i Wołoszyna, zboczy schodzących do ciemno granatowych wód 5 Stawów, łaty alpejskiej roślinności kurczowo trzymającej się urwistych zboczy, siłą swego uroku zatrzymują turystę i każą przez kilka chwil napawać się tym boskim pejzażem. Żałowałem, że nie jestem malarzem. Rozstawiłbym sztalugi i malowal, malował, malował. Do zatracenia....aż śnieg przykryje wszystko. Wtedy w łatwy sposób ławkowcem z białą farbą pierdyknąłbym całość na "white". I zjechał w dół na tych sztalugach, chłe, chłe.
W Schronisku luzik, nie to, co w letnich miesiącach. Można spokojnie i bez krępacji, przy stole, wyciągnąć kanapki z pasztetową i krupniokiem. Wrzątek można dostać w kuchni i zalać sobie zupkę z brykietów. I obiad dwudaniowy mamy tanio i treściwie. Do popitki zimna, krystalicznie czysta woda z Siklawy. Schodziliśmy czarnym, pięknym widokowo trawersem do Roztoki i dalej z buta po asfalcie do Palenicy Bialczańskiej.Na Łysej Polanie pusto, ani jednego autka czy "ludzia".

Na szlaku przeżywałem gehennę. Bolały mnie wszystkie gnaty a w prawym buciku chlupotala krew tętnicza. Paluszek otarłem do mięska żywego. Zorientowalem się dopiero w bazie, po zdjęciu bucików. Ale co tam, cierpi się i kocha się dalej, prawda? Prawda! G**** prawda! Dla fotografików pogoda była wspaniała, ze względu na plastyczne chmury o wielu odcieniach szarości. Tak się czołgając, człowieka nachodzą myśli - po jaką cholerę po raz 15 pcham się na te Stawy??? Co tam mnie ciągnie, chociaż znam każdy /no, prawie każdy/ kamień i krzak kosówki na szlaku? Ja tu poty siódme wylewam, serducho wali tak , że widac to przez koszulę, zadyszka, sapanie a koledzy leżą sobie w Chorwacji przed bungalowem, łowią rybki, smakują balantajnsy i inne rakije i moczą odciski i platfusy w morskiej toni? Ech.. te góry...jak zaborcza kochanka ciągną człowieka na zatracenie, chłe, chłe.
Nna zakończenie każdej wędrówki mus było golnąc dobrego, zimnego browarku. Żałowałem, że nie ma tu piwka Dominika, takiego domowego, bez polepszaczy smaku i dolewki spritu do "MOCNE". Z Elżunią doszliśmy do wniosku, że tylko browar łagodzi bóle trekkingowe, szalenie poprawia nastrój, rewitalizuje w sposób idealny wszystkie siły. I patrzy się jakoś ostrzej... i słyszy lepiej...po prostu się chce żyć.

Nie samymi trekkingami człowiek żyje, prawda? Należy także od czasu do czasu wrzucić coś porządniejszego i kalorycznego na ruszt. Ja, jako wybitny specjalista /co przyznają wszyscy/ od golonek, skontrolowalem organoleptycznie w dwóch lokalach to danie. Niżej, po lewej widzicie paskudną golonkę z paczki vacum podawaną w barze przy rondzie Kuźnice -Br.Czecha. Golonka bez kostki, słona jak cholera, zapach odstręczający. Skóra spieczona na twardy wiór, porównywalna z podeszwą sapożka russkowo sołdata, warstewka tłuszczu pod nią nie istniejąca, słowem ..dziadostwo niesamowite, nie godne tej nazwy. Chrzanu nie mają, musztardę dają w mikroskopijnych ilościach. Musiałem z talerzem podejść do lady po dokladkę tej przyprawy. Pani kelnerko-kasjerka chlapnęła mi /dosłownie/ łyżką z odległości 0,5m troszkę musztardy z zaropiałego słoika. Aż mi na koszulkie bryzło.
Po prawej popatrzcie na to smakowite cudo, podane mi w Karczmie Prymusowej przy ul. Br.Czecha.  Golonka /na wagę/ była niestety mała, tylko 64 dkg /większych nie było, wyżarły turysty/ ale za to rozpływająca się w ustach, bosko łechtała śliniawki i masturbowała kubki smakowe. Skóreczka różowa, mięciuteńka, pod nią warstewka trzęsącego się, smakowitego tłuszczyku i różowe mięsko peklowane. Całość pięknie odeszła od kosteczki, była pachnąca ziołami i tatrzańskim jałowcem. Do tego grule z rusztu oraz duuużo musztardy i chrzanu. Tak podają restauratorzy, którzy są zawodowcami ,a nie dupkami żołędnymi biorącymi się za gastronomię. Do tego halba zimnego browaru i jesteśmy żywcem w niebie. Siódmym niebie, chłe, chłe.

golonka2
golonka1

Powyżej - medale uczestnictwa w Biegu. Poniżej - nasi biegacze. Jeszcze rozluźnieni i pełni wiary w zwycięstwo. Boguś w geście victory demonstruje przed startem wspaniały humor i nadzieję na pierwszą "setkę". I ten plan zrealizował doskonale.
Wiesiu miał wspaniały doping. Żona Bożenka, od kilku dni prowadziła z Nim domowe zajęcia psychofizyczne, a w dniu zawodów dzielnie sekundowała i zagrzewała do walki. Były ostatnie fotki, buziaczki, życzenia przetrwania i gorący doping koleżeństwa klubowego.

GWIDON2

"XXIX Bieg Barbórkowy o lampkę górniczą" odbył się 19.10.2014r. Wzięło w nim udział ponad 1600 biegaczy. Do mety dotarło 1215. Około 400 zawodników "padło na trasie". To znaczy żyją, ale mordercze tempo i dystans nie były do zniesienia dla ich organizmów. Start i meta ustanowione były na stadionie przy nowej hali sportowej. W biegu /klasa OPEN/ wzięło udział trzech członków KG PROBLEM.
Bogusław Chamielec /Gwidon/  - miejsce   86, czas:39:56
Dominik Ziembowicz /Ziemba/  - miejsce 632, czas: 48:40
Wiesław Augustyn /Dziadek/    - miejsce 710, czas: 52:51


Tu Gwidon /w kółeczku/ próbuje przedrzeć się do czoła peletonu. Wspaniałe miejsce świadczy o niespożytych pokładach energii i kondycji tkwiących w naszym niesamowitym koledze klubowym.

Wiesiu /nr.st.23/, chociaż wystartował gdzieś na ponad tysięcznej pozycji, dzielnie wyprzedzał setki konkurentów. W końcu uplasował się w środku tabeli, co jest wynikiem wspaniałym, biorąc pod uwagę sędziwy wiek /rówieśnik admina/ i kiepskie odżywianie. Rybki, nabiał, warzywa i owoce siły nie dają. Jakby przed startem zjadł ze dwa panierowane schabowe, golonkę z chrzanem, flaki i galaretę z nóżek, z pewnością wskoczyłby do pierwszej pięćsetki.

Dominika fotki nie posiadamy, bo nie wypatrzeliśmy Go w gąszczu galopujacych sportsmenów.
Naszym kolegom serdecznie gratulujemy. I po kryjomu zazdrościmy.

Z okazji 80 urodzin /10.11.1934/ Zbigniewa Kościelnego, Naszemu Kochanemu Zbyniowi zrobiliśmy małą niespodziankę. Pod koniec "Spotkania z ludźmi gór" w dniu 9 listopada uroczyście, przy 85-osobowej widowni wręczyliśmy Mu wspaniały obraz-portret Solenizanta, na tle Jego ukochanej góry Matterhorn. Autorem i inwestorem tego wspaniałego dzieła jest nasz kolega klubowy Marek Jaglarz. Marek genialnie uchwycił to coś, co wyróżnia Zbyszka od innych. Ten delikatny uśmieszek, to łagodne i szczere spojrzenie, tą życzliwość do całego otaczającego świata, bijące z oblicza Zbysia. Sto lat Zbysieńku i jeden rok więcej, życzą Tobie wszyscy klubowicze i sympatycy KG PROBLEM. Mamy pewność, że za jakiś czas urządzony zostanie Twój benefis, na którym będziemy Cię nosić na rękach w podzięce za wszystko, co dla nas i Klubu przez te 45 lat uczyniłeś. I za to, że jesteś z nami.
Poniżej od lewej: Pan Prezes KG PROBLEM Jan Augustyn robiący wywiad z Solenizantem Zbyszkiem Kościelnym, z portretem stoi II prezes Klubu ps.Crazy Henry-Heniuś i po prawej autor i sponsor tego portretu - Marek Jaglarz. Sala na stojąco zgotowała  Solenizantowi gorącą owację.

Zbysiu, jako największy klubowy bajarz ludowy, nie omieszkał podzielić się ze wszystkimi swoimi wspomnieniami z Kaukazu.
A tym prezentem był zaskoczony i wzruszony. Łza szczęścia bezszelestnie spłynęła po Jego szlachetnym obliczu.

2015

W dniu 7 lutego 2015 połączone siły Klubu Górskiego PROBLEM, Oddziału PTTK "Zagłębie Miedziowe" i Nadleśnictwa Lubin zorganizowały coroczny, już XII Zimowy Biwak na Grzybowej Górze k/ Koźlic.
Z ramienia PTTK-u kierownikiem organizacyjnym i prowodyrem wszelakich działań w czasie biwakowiska był nasz człowiek - Kacper Snowyda. Przy wydatnym wsparciu swojego braciola Wawrzyna / na foto trzeci od prawej/ jakoś dał radę, chłe, chłe. Bardzo dobrze. Prezes Oddzialu w tym czasie wytyczał nowe szlaki w tropikalnym lesie wokół Singapuru.

Przedstawiciel Nadleśnictwa, Pan Norbert Wende wspomniał o pożytkach płynących z lasu, o nierozłączności i fundamentalnym znaczeniu obszarów leśnych dla życia i istnienia rodzaju ludzkiego.Także sprawy BHP w ostępach leśnych były uwypuklone. Nadleśnictwo Lubin spisało się na 5- tkę z plusem. Przygotowało leśny, tymczasowy parking, wytyczyło miejsce biwaku, zabezpieczyło drwa na ognisko. Założono odstraszacze na dziką zwierzynę, która mogłaby zakłócić nocną ciszę obozowiczów i dobrać się do strategicznych zapasów jadła i napitku.  A Tadziu zawsze musiał wcinać się ze swoimi opiniami. Chociaż b.mądre, logiczne i na czasie, to jednak nie wypada przerywać prelekcji pana Norberta...ech...Tedi...

Wielowiekową tradycją Grzybowej Góry jest chwila siermiężnej poezji produkcji Crazy Henry-ego, juhasa z Murzasichlów - faceta o stu obliczach i nastrojach. Rymowanki okolicznościowe są przyjmowane entuzjastycznie dlatego, że nikt się nie spodziewa aż takiej "kultury" na szczycie GG wieczorową porą, gdy wszyscy, no, może większość, są w stanie wskazującym na "użycie".
Ubolewać należy tylko nad tym, że "szczekaczka" ma słabe pasmo przenoszenia i słuchacze pozbawieni byli odbioru niesamowitego, naturalnego tembru i kolorytu głosu deklamatora. O dykcji i poprawności wymowy "ó lub u,  ch lub h, ż lub rz, nie wspominajac. Sam Pan leśniczy uznał poezję leśną za zaje...fajną. Śmiał się od ucha do ucha.

Gwoli tradycji i potrzebie uwiecznienia członków ekspedycji na szczyt Góry Grzybowej, wykonano tzw.strażackie foto. Kilku osób na nim brak, bo musieli pozostać w bazie, dla zabezpieczenia jadła przed dziką zwierzyną, która "na chama" porywała nasz wikt ze stołu i koszy stojących opodal. Ogółem było 48 uczestników biwaku.

Zbychu i Tadziu mieli pilnować bigosu i co jakiś czas "przegrzebywać" kopystką ode dna. Ale tych dwóch, najlepszych na Dolnym Śląsku bajarzy ludowych, tak się zaciukało w swoich opowieściach, że....tu opuśćmy zasłonę milczenia. Spalenizną waniało aż do remizy OSP. Były telefony i zapytania, czy aby cóś w lesie się nie hajcuje... O mało co, a wóz bojowy nie wyruszył na sygnale w kierunku biwakowiska.

Poniżej: Sześciu wspaniałych, czyli trzy pokolenia Problemowców. Od prawej: Tadziu/1pok./, Kamil/3pok./ Zbyniu /1pok./ Kacper niżej/ 3 pok./ i nad nim Dominik/3pok./ dalej w moro obcy i w czerwonej czapeczce Heniuś /2 pok./ Pan leśniczy Norbert 3 pokolenie. Ale On nie klubowicz, a szkoda wielka.

Nieodłącznym punktem programu biwakowego jest od dziesięciolecia degustacja niesamowitej szarlotki, upieczonej przez naszą Klubowiczkę Agatkę Wejksznię. Od lat zjawia się Ona z wielką blachą jabłecznika z antonówek. Zbalansowana doza przypraw korzennych,  cynamonu, goździków, imbiru, wanilii i cukru, tworzy w gębie niesamowitą rozkosz, graniczącą z orgazmem totalnym kubków smakowych. Tutaj nie mogliśmy uchwycić wyglądu placuszka, bo po otwarciu blachy, hieny rozszarpały ten boski wyrób cukierniczy Agatki w 5 sekund, a przeładowanie aparatu trwa 10 sekund. Na fotce Agatka z Michałem degustują wspaniały bigos myśliwski. Wkład Michała to obieranie jabłek i transport blachy wte i wewte, chłe, chłe. Bardzo porządni i towarzyscy ludzie, ale, niestety,  abstynenci.

Ogień z trzaskającego ogniska rozświetlał mroki nocy, a śpiew turystycznych piosenek niósł się echem aż pod Rudną. Wspominkom dawnych czasów, śmicom - chichom nie było końca. Ale w końcu trzeba było skończyć to biesiadowanie i wczołgać się do namiotów na bardzo zasłużony odpoczynek. Ufff..jak to przyjemnie wyciągnąć się w ciepłym śpiworku, gdy na zewnątrz chula wiatr i śnieżyca.

Bazę tworzyło 8 namiotów czyli 16 biwakowiczów. Nic wieczorem nie zapowiadało porannego horroru.

Nad ranem zerwała się niesamowita burza śnieżna z piorunami. Zadymka alpejska. Zjawisko pogodowe większości z nas nie znane. Szczęściem wielkim było zachowanie całości dobytku i zdrowia. Drzewa i konary padały wokół gęsto. To była apokalipsa na Grzybowej Górze. Niżej, po lewej, widać rozerwany i stłamszony przez huragan namiot, a drugi zasypany. Kacper-kierownik biwaku, musiał rano wygrzebywać bułeczki ze śniegu i rozmrażać wodę na herbatkę. Część pożywienia, pomimo zamknięcia w szczelnych kontenerkach, rozszarpały drapieżniki niezidentyfikowane. Wór kartofli zniknął, a miały być takie pyszne, pieczone w żarze ogniska...ech.

W XII Biwaku Góra Grzybowa 2015 uczestniczyło ośmioro klubowiczów w osobach: Agatka i Michał Wejksznia, Zbigniew Kościelny, Tadeusz Zaczyński, Dominik Ziembowicz, Kamil Babiuch, Kacper Snowyda i autor reportażu Heniuś.
Więcej fotek z biwaku możecie obejrzeć na stronie PTTK "Zagłębie Miedziowe".
tekst i zdjęcia, poza dwoma ostatnimi: admin
23 .03.2015 r. Naszemu III prezesowi Klubu, Dominikowi Ziembowiczowi, żona Paulinka urodziła przecudnej urody dziecię płci żeńskiej, któremu nadano imiona Kalina - Dobrawa. Wszyscy czują się dobrze, tatuś chodzi po ścianach bez raków i lin. Życzymy zdrówka i wszelakiej pomyślności tej nowej komórce naszego społeczeństwa. Mamy nadzieję, że Kalinka po osiągnięcu pełnoletności wstąpi w szeregi członków KG Problem i zasili swoimi regularnie płaconymi składkami ubożuchną kasę klubu. A póki co, niech ssie, kwili lub rechoce i śpi, dla swojego zdrówka i radości rodziców. Paulinko i Dominiku! Odsapnijcie troszkę i bierzcie się do roboty. Kalinka chce mieć braciszka.
*************************************************************************************
I jak to w życiu zawsze bywa, chwile radości  przeplatają się z momentami przygnębienia, ogromnego smutku. Ludzie się rodzą, dorastają, żyją pełnią życia, przeżywają wspaniałe chwile radości, szczęścia i uniesień.  Potem, niestety,  dosyć często przychodzą momenty smutku, zwątpienia, nawet depresji, choroby. Na koniec rozstania. Także te na zawsze ... niestety...

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

6 sierpnia 2015 roku naszą społeczność klubową dotknęła wielka tragedia. W tym dniu zmarł nasz wspaniały Kolega klubowy - Marek Możdżeruk.
Jego nazwisko pojawia się często na kartach historii Klubu już od początku 1971 roku. Przez te 45 lat naszej wspólnej przygody z górami, Marek dał się poznać jako wspaniały, wypróbowany kompan wszelakich wypraw, wspinaczek, rajdów. Na Marku można było zawsze polegać. Był odpowiedzialnym i roztropnym członkiem każdego zespołu, inicjatorem wielu ciekawych projektów turystycznych. Szczerze i przyjaźnie każdemu patrzał w oczy, nie uciekał od kontrowersyjnych tematów. W jego oczach widać było dobroć i troskę o innych.  Zawsze można było liczyć na pomocną dłoń Marka. Jednocześnie umiał dostarczać nam niesamowitych momentów  radości przy watrze w Strużnicy, na rajdach, czy też klubowych spotkaniach w Baszcie. Był człowiekiem którego po prostu musiało się lubić i w towarzystwie którego chciało się często, jak najczęściej przebywać. Nie obnosił się ze swoją chorobą. Nie chciał współczucia, nie chciał psuć nam wesołej, rajdowej zabawy. Jednak widać było, że Marek walczy z bólem i pomimo pogodnej miny jest Mu ciężko.

Jeszcze - jakby wczoraj - na Rajdzie KGHM Bukowiec 2015 siedzieliśmy w cieniu parasola i sącząc zimne piwko, słuchaliśmy z rozdziawionymi gębami opowiastek Marka. Któż by wtedy przypuszczał, że za dwa miesiące życie Tego kochanego przez wszystkich Człowieka zostanie przedwcześnie przerwane. Marek walczył z chorobami od dłuższego czasu, ale uspokajał nas, że już wszystko jest pod kontrolą i idzie ku dobremu...ech... Będzie nam Ciebie Mareczku cholernie brakowało. Byłeś nie tylko szanowany i lubiany przez nas, ale i przez swoich sąsiadów w Długołęce, z którymi rozmawialiśmy po pogrzebie.
Marek Możdżeruk został pochowany na Cmentarzu w Długołęce 8 sierpnia 2015 roku. Miał 65 lat. Pożegnalną wiązankę od Klubu Górskiego Problem na grobie Marka złożyli: Zbysiu Kościelny, Tadziu Zaczyński i piszący te słowa.  Pogrzeb Marek miał piękny. Pomimo niemiłosiernego upału, w ostatnim pożegnaniu wzięło udział ponad dwustu żałobników. Cały dywan od głównego wejścia do katafalku z trumną zasłany był wieńcami. Marek na zawsze pozostanie w naszych myślach, w naszych sercach, we wspomnieniach. Smutek. Wielki smutek...ech.  Cześć Jego Pamięci.


DALSZA HISTORIA KLUBU W ZAKŁADCE HISTORIA - OD 2016

 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego